Gdyby w Polsce zastosować obowiązujący we Francji próg alarmowania o smogu, to w 2017 roku w wielu miastach alarm smogowy ogłaszano by przez kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt dni w roku. W niektórych z miast „stan wyjątkowy” trwałby dwa miesiące. Według kryteriów obowiązujących w Polsce – poziomu alarmu smogowego praktycznie nie osiągano. Przez to ludzie nie byli właściwie informowani oraz ostrzegani i nie mogli się chronić.
300 µg/m3 – to średniodobowe stężenie pyłu PM10, po osiągnięciu którego ogłaszany jest w Polsce alarm smogowy. To najwyższy w Europie próg alarmowania o zagrożeniu – wyższy niż stosowany np. w Czechach (150 µg/m3) i Francji (80 µg/m3). Taki próg alarmowania określiło Ministerstwo Środowiska w 2012 r.
Tak wysokie progi informowania i alarmowania sprawiają, że informacje władz o fatalnej jakości powietrza bardzo rzadko przedostają się do społeczeństwa. Co za tym idzie ludzie nie wiedzą, że powinni podjąć środki ostrożności: nie chodzić na spacery, nie uprawiać sportu na zewnątrz, nie wietrzyć mieszkań, itp. – Brak informowania i ostrzegania, który jest wynikiem absurdalnie wysokich progów alarmowych, skutkuje na przykład tym, że w czasie, kiedy stężenia zanieczyszczeń są bardzo wysokie, na ulicach polskich miast można spotkać wycieczki przedszkolaków wyprowadzane po to, by się „przewietrzyć”. Ludzie muszą być ostrzegani – mówi Anna Dworakowska z Polskiego Alarmu Smogowego.
By pokazać, jak bardzo wyśrubowane są nasze normy, PAS „pożyczył” z Francji poziom alarmowy dla smogu, który wynosi w tym kraju 80 µg pyłu PM10 na metr sześcienny powietrza i sprawdził, jak wiele alarmów smogowych ogłoszono by w takim wypadku w różnych miastach kraju.
Okazało się, że w niektórych stan alarmowy trwałby przez dwa miesiące. Tak było na przykład w Nowym Targu (62 dni). Ponad 50 dni z alarmem smogowym zarejestrowano by także w Żywcu (60), Nowej Rudzie (56), Zabrzu (55) i Rybniku (53). W Zakopanem, zimowej stolicy Polski, takich dni było aż 25! Źle było także w miastach wojewódzkich. Najgorzej w Krakowie – alarm trwałby 41 dni i Katowicach (37 dni).
W Warszawie próg „francuskiego” alarmu smogowego (80 µg/m3) był przekroczony przez trzy tygodnie. Przyjmując jednak kryteria Ministerstwa Środowiska takiego alarmu nie odnotowano. W przypadku miast wojewódzkich polski poziom alarmowy (300 µg/m3) osiągnięto w 2017 roku zaledwie trzy razy. Dwa razy w Krakowie i raz w Katowicach.
Należy podkreślić, że wykorzystaliśmy jedynie wartość liczbową „francuskiego” poziomu alarmowania. Całej metodologii nie dało się importować, ponieważ nad Sekwaną pod uwagę bierze się np. dane z kilku stacji w mieście oraz prognozy. Tymczasem w Polsce, nawet w miastach wojewódzkich, monitoring automatyczny to często tylko jedna stacja – tłumaczy Piotr Siergiej.
Dane liczbowe zebrane przez Polski Alarm Smogowy pokazują jak bardzo różni się liczba oficjalnie ogłaszanych alarmów smogowych od tego, ile byłoby ich, gdybyśmy stosowali bardziej cywilizowane normy. Ta rozbieżność pokazuje, że najwyższy czas zmienić progi informowania o zagrożeniu. Ludzie muszą wiedzieć, kiedy powinni chronić swoje zdrowie i być o tym fakcie rzetelnie informowani – opowiada Piotr Siergiej. Aby nowe, obniżone progi alarmowania zaczęły funkcjonować potrzeba tylko podpisu Ministra Środowiska.
Jeżeli przeciwko ich obniżeniu przemawia obawa o to, by nie trzeba było alarmu smogowego ogłaszać zbyt często, to jest proste rozwiązanie tej sytuacji. Najlepszą metodą pozwalającą unikać konieczności ogłaszania alarmów smogowych jest poprawienie jakości powietrza. Można to zrobić wprowadzając normy jakości dla węgla sprzedawanego do gospodarstw domowych, które obiecano w ubiegłym roku. To lepsze rozwiązanie niż tłuczenie termometru – dodaje Dworakowska.